Archiwa miesięczne: Maj 2021

O pewności

Dlaczego tak sobie cenimy pewność? Czyż nie dlatego, że zapewnia ona błogi brak myślenia? Pewność wcale nie jest pewna, ona tylko nas uspakaja, zatrzymuje w poszukiwaniu odpowiedzi. Dlatego warto zabić pewność, a tym, co zabija pewność jest dociekanie. Gdy pytamy o drogę pewna siebie odpowiedź może nas zmylić. Gdy pytamy o sens życia, pewnej odpowiedzi udzieli nam tylko doktryner. Gdy pytamy wybrankę, czy nas kocha, chcemy odpowiedzi, która wskazuje, że jest ona pewna swego uczucia. W każdym z tych przypadków pewność odpowiedzi nas usypia i zwodzi. Budzimy się tylko wtedy, gdy czujemy niepewność, gdy nie widzimy przed sobą jasnej i prostej ścieżki życia. Gdyż za każdym jej zakrętem czyha na nas to co niespodziewane, nieoczekiwane, niepewne. Życie jest bardziej kruche niż roztapiająca się tafla lodu na morzu. A my tej tafli się kurczowo trzymamy, pełni błogiej nieświadomości zmian, które nas czekają. Dlatego zawsze warto sobie zadawać pytanie: Czy mogę się mylić? To budzi w nas refleksję, budzi świadomość. I dlatego nie ma nic cenniejszego na świecie niż świadomy siebie człowiek. Człowiek, który wie, że może się mylić. Że wszystko, co myśli może być tylko złudzeniem, kruchą iluzją, której się kurczowo trzyma by nie popaść w nicość.

O końcu dzieciństwa

Podobno nasze dzieciństwo kończy się wtedy, gdy pojawia się w nas świadomość śmierci. Jest ona nieodłącznie związana z uświadomieniem sobie własnej indywidualności, odrębności, samodzielnego istnienia jako jakieś „ja”. Dopiero wtedy gdy poczujemy, że jesteśmy „sobą”, pojawia się myśl o tym, że kiedyś umrzemy. Małe dzieci odchodzą w śmierć pozbawione tej świadomości. Kraina ich dzieciństwa jest niczym nieskończony ogród, w którym usychające kwiaty nie płaczą. Koniec tak pojętego dzieciństwa znamionują pierwsze przebłyski świadomości istnienia. Są one jednak nieodłączne od świadomości kresu tego istnienia. Leżymy wtedy w naszym łóżku, jeszcze tak mali i niewinni, ale z ciemności nocy wyłania się myśl: Kiedyś nie będę istniał, kiedyś wszystko się skończy, cały ten kalejdoskop wrażeń zwany życiem zniknie i nie będzie już niczego. Myśl ta budzi przerażenie, najgłębszą trwogę w młodym jeszcze sercu. Jest ono zmrożone przejmującym lękiem przed nicością. I już wtedy wiemy, że jesteśmy wrzuceni w ten świat, z którego już nie ma powrotu, z którego mamy tylko jedno wyjście – w śmierć.

Całe nasze dorosłe życie ma zatem jedno zadanie – uporać się z tym widmem śmierci. Jako nastolatkowie musimy „się wyszaleć”, by zapomnieć o tym, kim jesteśmy, potem staramy się żyć życiem takim, jakim przystało, szukamy ochrony przed widmem śmierci w związku, w pracy, w osiągnięciach. Prowadzimy normalne życie i odwracamy oczy cały czas od tego, co nieuchronne. Jednak starzejemy się i wiemy, że jest już bliżej niż dalej. Nie ma ucieczki, nie ma odwrotu. Budzimy się każdego dnia i mówimy bogu śmierci: Not today. Ale kiedyś ten dzień przyjdzie. Nemezis, „rozdająca to co należne”, nie odpuści. I tak oto stajemy się dojrzali, wyłaniamy się ostatecznie z krainy dzieciństwa, by niczym dojrzały owoc spaść z drzewa życia.

Czuang-tsy

Mistrz taoistycznej dialektyki, którą w swym dziele „Prawdziwa księga południowego kwiatu” przedstawił w nieprześcignionej metaforze: „Śniłem, że byłem motylem. I byłem wtedy szczęśliwy. Nie wiedziałem, że jestem Czuangiem. Nagle obudziłem się i znowu byłem sobą, Czuangiem. I już wtedy nie wiedziałem, czy byłem Czuangiem, śniącym, że jest motylem, czy motylem, śniącym, że jest Czuangiem.” A zatem to, co rzeczywiste, tao, jest poza naszą zwykłą percepcją, która jest oparta na doświadczeniu dwoistości. Sięgamy w kierunku tao dopiero wtedy, gdy w ekstazie wykraczamy poza wszelki dualizm. Dopiero gdy dwoje staje się jednością, gdy nie ma żadnych granic i stapiamy się w akcie miłosnego zjednoczenia, dopiero wtedy rodzi się motyl. Albo lisek wychodzi z nory i łasi się szczęśliwy.

O personie

Jungowska koncepcja persony oznacza maskę, którą prezentujemy światu zewnętrznemu. To jest ten segment osobowości, dzięki któremu chcemy się przypodobać innym ludziom albo – przez przeciwieństwo – na niby zaznaczyć swoją odrębność. Jak pisze Jung: „Persona jest tym, czym człowiek w istocie nie jest, czym jest on w tylko w mniemaniu własnym i innych”. Persona jest tylko maską psychiki zbiorowej, częścią zbiorowej świadomości. Jest doświadczana przez pozbawione autorefleksji osoby jako ich indywidualność, ale to największa pomyłka – bo jest ona niczym innym jak tylko ich tożsamością ustanowioną na użytek społeczny. Istotnym elementem tak pojętej persony są przekonania, o których niedawno pisałem. Mamy przekonania, ale one nie są nasze, nabyliśmy je od innych ludzi i uważamy za swoje, bierzemy je za swoje myśli. Widziałem to wiele razy u młodych studentów filozofii, którzy zaciekle dyskutowali generując argumenty, które nie były ich, które były zaczerpnięte od dawno zmarłych filozofów, ale których bronili jak Kmicic Jasnej Góry. Nie byli świadomi tego, że budują tylko swoją personę, składając ją, jak z klocków lego, z obcych myśli, by móc zaimponować dyskutantom. Ale to nie tylko przywara młodych. Wszyscy są jej ofiarą, każdy kto uznaje jakieś przekonania, każdy zwolennik ideologii religijnej, politycznej czy światopoglądowej. Chciałbym im wszystkim powiedzieć: Twoje przekonania to nie Ty. Wszystko, w co wierzysz to nie Ty. To tylko kolektywne iluzje, a Ty lgnąc do nich chcesz rozpaczliwie potwierdzić swoją tożsamość. Nie tędy droga. Jedyną drogą indywiduum jest bezdroże, puste i trudne. Poza złudną pewnością, którą dają przekonania dzielone przez wszystkich, tylko tam możesz odnaleźć siebie. Na pustyni, pustkowiu, gdzie nie ma nikogo.

O pobożności Polaków

W marcu tego roku doszło do przykrego zdarzenia na terenie klasztoru jasnogórskiego. Jak to ujmuje komunikat policji: „45 latek na terenie Jasnej Góry nie realizował obowiązku zakrywania nosa i ust. Gdy pracownik Straży Jasnogórskiej zwrócił mu uwagę i poprosił by opuścił miejsce kultu religijnego, ten kilkukrotnie uderzył go pięścią w twarz, a następnie szarpiąc za odzież przewrócił na ziemię”. Ciekawe jest w tym to, że ów mężczyzna przed opuszczeniem murów świątyni ukląkł, przeżegnał się i dopiero gdy został wyprowadzony na zewnątrz, popełnił rzeczony czyn. Widać to wyraźnie na filmie, który można znaleźć w internecie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to typowy Polak, który ma podwójne standardy zachowań, klęka w czasie mszy, ale po wyjściu z kościoła bezlitośnie traktuje bliźniego swego. Ale z religioznawczego punktu widzenia jego zachowanie jest całkiem zrozumiałe. Dla umysłów religijnych istnieje bowiem ścisłe odgraniczenie dwu sfer: sacrum i profanum. Ten dualizm stanowi fundament ich mentalności. W sferze sacrum obowiązują pewne zachowania, wyznaczone przez religię i ściśle powiązane z regułami społecznymi. Poza nią, w sferze profanum, reguły te już nie zobowiązują i można robić co się chce.
Zatem proszę się nie czepiać Polaków, którzy są pobożni w kościele, a po wyjściu z niego realizują swe najniższe instynkty. Oni manifestują swą religijność na poziomie, do którego są zdolni, w jej formie rudymentarnej, pierwotnej i prymitywnej, pozbawionej grama refleksji. To pobożność oparta na zachowaniach stadnych, charakterystyczna dla ludzi, którzy na pytanie dlaczego chodzą do kościoła odpowiadają: Bo wszyscy chodzą. Taki rodzaj religijności ma oczywiście swoją wartość, daje bowiem poczucie stabilizacji i trwania. Na przykład dla osoby która od lat uczestniczy w rytuale mszy świętej zapewnia poczucie sensu i oparcia w chaotycznym świecie. Ma też swoje minusy, bo jest ekskluzywna i wykluczająca. Jak każda religia.