O wychowaniu

Jedyną cnotą dorosłych wydaje się być wprost nieograniczona zdolność do akceptowania absurdów, które sami stworzyli. Stworzyli pozbawiony sensu świat, z którego są dumni i w którym cierpią; w którym powołują do istnienia nowych ludzi, by z niekłamaną radością uczynić z nich swe, coraz gorsze, kopie. Jak pisze R.D Laing: „Nim nowy człowiek osiągnie wiek piętnastu lat, jest już istotą całkowicie do nas podobną. Jest na wpół oszalałym stworzeniem, niemal już przywykłym do życia w obłąkanym świecie”. Laing dobrze określił wiek, w którym dochodzi do owej przemiany. Ja się temu nie dziwię, bo ci młodzi ludzie czują, że czas egzekucji ich zdrowych umysłów już nadszedł. To straszny moment w życiu młodego człowieka – budzący się popęd seksualny pobudza zarówno ciało, jak i umysł do aktywności, ale społeczeństwo z całą swą mocą stara się zwalczyć zarówno swobodę seksualną, jak i intelektualną. Według psychologów młody człowiek w okresie pokwitania przypomina osobę chorą psychicznie. W naszej kulturze osoby chore psychicznie pacyfikuje się chemicznie. Wobec nastolatków taką rolę odgrywa penitencjarny w swej istocie system szkolny, do którego włączono nawet nauczanie religii. A może jednak posłuchać warto Schopenhauera, który pisze: „Jeśli świat naprawdę stanie się gotowy, by dzieciom przed ukończeniem piętnastego roku życia nie udzielać lekcji religii, wtedy będzie można się czegoś po nim spodziewać.” Tak w swych pismach niepublikowanych za życia (fragment Adversaria) wypowiadał się na temat roli prawdy w wychowaniu dzieci.
W nawiązaniu do słów Schopenhauera pojawia się pytanie: Co robić z dziećmi przed piętnastym rokiem życia? Odpowiedź jest prosta – słuchać. Tu Jung trafia w sedno:„Bo dorośli nie zwykli zbyt uważnie słuchać dzieci: w każdym wieku, we wszystkim, co istotne, traktują je jako osobników niepoczytalnych, jeśli zaś chodzi o sprawy niezbyt ważne, przypisują im cechy doskonałych automatów”. Słowa Junga zawierają w sobie wszystko, co należy wiedzieć o wychowaniu dzieci. Wskazują też na fundamentalny błąd, który popełniają wszyscy rodzice, błąd, który przyczynił się do powstania wszystkich idiotyzmów religijnego i ideologicznego wychowania. Skąd ten błąd? By dziecko dorosło, winien je wychowywać osobnik dorosły, a tymczasem rodzice są przecież tylko przerażonymi dziećmi o pomarszczonej skórze.  W swoich „Antypamiętnikach” Andre Malreaux przytacza słowa pewnego księdza, który wysłuchiwał spowiedzi przez ponad pięćdziesiąt lat: „Przede wszystkim ludzie są znacznie bardziej nieszczęśliwi, niż się myśli.” To dosyć oczywista uwaga. Ale potem ksiądz dodaje: „Poza tym, w gruncie rzeczy, nie ma ludzi dorosłych.” Tak, dorosły – czy raczej dojrzały – człowiek to rzadkość, bo dorasta się własnym wysiłkiem, a dzieci, dzieci są wychowywane. Tak zwani dorośli to postarzałe dzieci o ambicjach rodem z piaskownicy i  o marzeniach wyciągniętych z kolorowych książeczek. Nikt im nie pokazał, jak dojrzeć, co najwyżej byli ofiarami żałosnych zabiegów wychowawczych. Zresztą, odrzuciłbym nawet samo pojecie wychowania. Wychowując uczymy dzieci tylko tego, jak mają one postępować wobec swoich dzieci, uczymy tylko „wychowywania” innych, ale nie tego na czym polega życie.

Dodaj komentarz